środa, 23 lipca 2014

Rozdział I

        Lato. Wiatr delikatnie porusza żółtawymi kłosami. Widzę je mocno zaostrzone na tle różowego nieba. Stoję na środku łąki. Patrzę jak zachodzi słońce. Pomarańczowy zaczyna mieszać się z żółtym, a żółty z różowym. Miliony jaskrawych odcieni na nieboskłonie - coś niesamowitego. W gęstwinie drzew za ogrodzeniem słyszę ciche kroki sarny. Chyba mnie zauważa, bo zatrzymuje się na chwile. Przez moment udaje mi się dostrzec jej czarne błyszczące oczy. Nie widzę w nich strachu, tylko zaskakujący spokój. Siadam na gołej ziemi i zauważam drobnego błękitnego chwasta, który od razu przypada mi do gustu. Zrywam go dziecięcymi dłońmi i ponownie oglądam niebo rozkoszując się ciszą, póki jeszcze mogę.
        Z za doliny wyłania się chłopiec. Gdy mnie dostrzega, zaczyna biec. Jego kruczoczarne nieprzyzwoicie proste włosy połyskują na słońcu. Woła mnie po imieniu. Odkrzykuję i również zaczynam biec w jego stronę. Kiedy jesteśmy już blisko siebie, potyka się nagle. Wpadamy na siebie, przewracam się, a świat przed moimi oczyma razem ze mną. Obrzucamy się niegrzecznymi jak na dzieci nieprzystało przezwiskami. Coś się dzieje, gałąź konara przed moim okiem, kolano, plecy, czarny kolor, łapię równowagę i jego wzrok, oliwkowa cera tuż przede mną. Siada obok mnie i wplata mi we włosy chwast, który przed chwilą zerwałam. Zaczyna robić się coraz ciemniej.
- Boję się, że nas znajdą... - mówię ledwie słyszalnym szeptem.
- Nie martw się, ochronię cię. - odpowiada chłopiec. Nagle poważnieje, a ja dostrzegam błysk w jego oku. Zawsze to powtarza.
         
                                                             *

        Obudziłam się akurat, kiedy matka skończyła robić obiad. Czajnik wydawał z siebie niemiłosiernie uciążliwe dźwięki umierania. W powietrzu unosiła się woń dzikiej kury, którą wczoraj udało mi się upolować. Umiem polować, nawet bardzo dobrze, ale nie można się tym tutaj chwalić.
        Nasza wioska nazywa się Gradheim, mieszkamy w niewielkiej prowizorycznej drewnianej chatce z widokiem na wielką pustą łąkę. Żywiłam rodzinę dziczyzną od piętnastego roku, póki jeszcze byli tu wszyscy. Kuzyni całkiem niedawno wybyli w poszukiwaniu lepszego życia i od tej pory nie mam z nimi innego kontaktu niż poprzez papier i atrament. Nie łączą nas żadne więzy. Prowadzimy otwarty dom i od zawsze przyjmujemy każdych zgubionych bądź uciekinierów z miejsc krwawych zawieruch. Państwo, w którym żyjemy to Ertel, a jego stolicą jest Kastagrad. Od kilkudziestu lat jest tutaj wojna domowa, która zdążyła wykończyć większość mieszkańców. Wszędzie panuje głód, a wskaźnik umieralności rośnie.
        Znam się na tym jak rozpoznawać, czy zwierzę nie jest przypadkiem chore lub osłabione. Nie mamy czegoś takiego jak nadzór weterynaryjny, dlatego uczą nas wszystkiego w warsztacie przy laboratoriach, gdzie nabywamy niezbędną wiedzę do tego, by przetrwać i zapracowywać potem na ziarno. Grunt to nie przenieść na krewnych pasożytniczej choroby, tutaj potrzebuje się rąk do pracy. Nasza placówka stawia przede wszystkim na badania biologiczne. Rada Wioski liczy na to, że wydobędzie z nas wszystkich najlepszy potencjał na medyków, więc mimo tego, że jesteśmy skazani na wykonywanie jednego zawodu, jesteśmy przynajmniej traktowani z należytym szacunkiem. Do chaty niestety nie zawsze wracam z pełnymi rękoma.

         Leżałam jeszcze chwilę na swoim łóżku, a raczej materacu wypchanym piórami i obszytym skórą, leżącym na kilku przybitych do siebie dębowych deskach. Drewno dębu ma to do siebie, że jest twarde i toporne, dlatego w miejscu przybicia gwoździ jest zdrapane i odstaje kilka twardych drzazg, o które czasem się kaleczę. Do rzeźbienia raczej się nie nadaje. 
         Wstałam i poszłam nałożyć na siebie ubranie. Założyłam mój ulubiony ciemnozielony cienki wełniany sweter i brązowe spodnie. Odsłoniłam zasłony. Kilka promieni słonecznych wpadło do mojego pokoju, oświetlając wszystkie kąty, których nie potrafiłabym z dumą zaprezentować. Jednak dla mnie były jak najbardziej chciane i pożądane. Wszystkie niedociągnięcia w tej obskurnej izdebce sprawiały, że czułam się tu bezpiecznie schowana przed nawałnicą zdarzeń z zewnątrz. Jednocześnie czułam, że jest to coś mojego. Szafki zalśniły kurzem. Nikt oprócz mnie i czasem mojej rodziny tu nie zagląda, po co robić tu muzeum. Szybko uplotłam grube włosy w prosty warkocz i powędrowałam na dół. Mama już czekała z jedzeniem. Zjadłam obiad, pośpiesznie założyłam skórzane buty i wyszłam na zewnątrz. Wszystko zwiastowało, że ma być coraz cieplej. Weszłam na moment na pole zobaczyć co u zwierząt. Jakie to szczęście, że je mamy. Nie tyle, co jesteśmy do nich przywiązani, czasem ratują nas podczas czarnych dni. Otrzymujemy od nich same dobre rzeczy, które potem przetwarzamy i sprzedajemy. Nasze wyroby są naprawdę pomyślnej jakości, a wszystko domowej roboty wytwarzane przez kilka par spracowanych rąk. Sądzimy tak dlatego, że ludzie przychodzą do naszego małego gospodarstwa aż prosto z Targowego Placu, który, można powiedzieć, stanowi centrum tej mikrej wioski, o której prawie nikt nie ma pojęcia, poza jej mieszkańcami i sąsiadami.
        Wychodząc z zagrody popatrzyłam chwilę na naszą małą chatkę, po czym poszłam w kierunku grubego muru. Nikt już nie pamięta od kiedy otacza on naszą wioskę. Historia, podobnie jak tradycja, z biegiem lat zacierają się, jednak w tym miejscu istnieje część rzeczy niewytłumaczalnych. Wspięłam się, dłoń poczuła zimno kamienia. Przechodząc na drugą stronę w końcu poczułam jak napływają do mnie siły. Zaletą mieszkania tutaj jest niewątpliwie to, że można oddychać czystym powietrzem. Wkroczyłam do lasu oddychając głęboko, jak zawsze nie wiedząc konkretnie w którą stronę iść. Kierowałam się gdzieś w kierunku miejsca, gdzie pagórki są bardzo wysokie. Nagle poczułam szturchnięcie.
        Rozluźniły mi się wszystkie mięśnie.
      
        Grenn jest jedyną osobą, której w pełni ufam. Mogę czuć się przy nim tak samo swobodnie jak wtedy, gdy zanurzam się nago w Szafirze. Oprócz żartów o naszych terenach (trudno nazwać je państwem), lekkich prostackich pogaduszek i krótkich wypadów, czasem w środku nocy, bo "nie uwierzysz, jeśli tego nie zobaczysz" wiąże nas naprawdę ciekawie mocna więź.
- Deira? - Usłyszałam głos chłopaka, po czym odwróciłam się do niego. Spojrzałam w jego oczy, tak samo mocno brązowe jak moje. 
- Dzisiaj niedziela. Możemy trochę odpocząć. 
- Racja... Ale co będziemy jeść jutro? 
- O to się nie martw, wszystko mam.
- Cały las?

- Udało mi się wcześniej upolować kilka indyków. Dla ciebie, dla mnie, i naszych rodzin. Starczy na kilka dni. - pokazał swoją zdobycz.
- Zaskakujesz mnie. - zaśmiałam się. - W takim razie...  
Grenn przytaknął. 
- Czekaj,
- ?
- W oddali było coś słychać.
- Co jest?
        
        Strażnicy to wyjątkowo okropne typy. Gdy miałam lat dwanaście, zauważono mnie jak z Grennem wymykamy się do lasu. Nie wiedzieliśmy wówczas, że zasady zmieniły się na surowsze. Niedługo potem warownicy znaleźli nas i oddzielili od siebie. Wszystko działo się strasznie szybko. Aby mnie ochronić, Grenn kopnął w twarz jednego z nich, przez co drugi pozbawił go przytomności. Wrzeszczałam tyle, ile miałam sił w płucach, dopóki nie włożyli mi knebla w usta. Dalej widziałam już tylko jak ten drugi niesie gdzieś cień mojego przyjaciela. Mnie również nieśli, tylko że w przeciwną stronę. Obraz stawał się coraz bardziej zamglony, a Grenn coraz bardziej się oddalał. Powieki miałam wtedy na wpół zamknięte, co jakiś czas roniłam z oczu łzy dopóki nie zasnęłam. Kiedy się obudziłam, znajdowałam się na jakimś głuchym pustkowiu, niewiadomo gdzie. Spędziłam tu pełne 2 doby i prawie zamarzłabym na śmierć i umarłabym z głodu, gdyby nie tata. Do tej pory nie wiem, jak udało mu się mnie znaleźć. Niestety, został wpisany na listę suspektów - cała moja akcja ratunkowa wiązała się z łamaniem prawa, i dzień później te okropne bestie szukały go, gotowe wysadzić wszystko na swej drodze. Grenn spędził półtora roku w T pracując w fabryce. Od dawna myślałam, że już nie żyje, on pewnie też tak samo myślał o mnie... do póki się nie spotkaliśmy. To stało się dokładnie rok temu i również wiąże się z tym bardzo ciekawa historia. Wciąż dziękuję za ten dzień. 
        Czasami budzę się wrzeszcząc, kiedy śni mi się jak zabierają Grenna. 

- Możemy najpierw zahaczyć o Targowy Plac. Nie jadłem nic od początku dnia, ty zapewne też nie. 
Tak naprawdę zjadłam już w domu kurę, ale przytaknęłam. Gdybym powiedziała, że jestem po obiedzie, on zapewne też udałby, że nie jest głodny. Jeśli miałabym wskazać człowieka, który jak najmniej myśli o sobie... Wystarczy tylko kupić mu kolorową papierową czapeczkę z napisem "winner" i wystrzelić fajerwerki.
- Więc chodźmy. - mówiąc to wstałam i po chwili szliśmy już w stronę osady przemierzając drzewa.
- Deira.
- Tak? 
Spojrzałam na niego.
- Wyobrażasz sobie życie bez tego całego wariactwa? - nieoczekiwanie spytał.

                                                              *

        Kiedy przechodziliśmy przez znajomą dziurę w siatce ogrodzenia, z daleka słychać było ujadanie psów.  Trzeba uważać na warowników. Trzeba uważać przede wszystkim na tych, którym ślina nie cieknie na widok świeżego mięsa. Niektórzy wręcz nie znoszą przekupstwa.
        Dotarliśmy na Targowy Plac, w oddali widać już było wieśniaków siedzących przy barze pod gołym okiem nieba. Mieszana gwara i głośne przekomarzania docierają poza Plac. Sobota. Towarzystwo tych ludzi jest znośne, dopóki nie poproszą o dolewkę Owocówki. Albo dopóki sami nie rozpiją Dzikiej Morwy, tutejszej sprzedawczyni. Wtedy jest jeszcze głośniej.
- O, przyszła córka Helen! Co nowego u was? - jeden z nich zaczyna mnie zagadywać - Wyskoczyło ci trochę piegów. - Zaśmiał się ostro, a ja wiem, że żartuje. Dzika Morwa uśmiechnęła się, kiedy dotknął moich włosów. 
-
        Zaśmiałam się. Co jakiś czas obserwuję reakcje Grenna. Nie wiem czemu to robię, ale widzę, że wyraźnie mu się to nie podoba. Za każdym razem, gdy żartujemy sobie w gronie znajomych mojej matki, albo gdy któryś z nich podchodzi bliżej mnie przekraczając umowny metr, on odruchowo marszczy brwi.
        Zahaczyliśmy jeszcze o stoisko Bern. To przemiła, dość umięśniona pełna kobieta. Za każdym razem ma inny rodzaj upięcia na włosach. Istnieje plotka, że ktoś kiedyś widział je uwolnione od ciężkich klamer.

- Dobrego dnia! - Macha ręką w oddali.
Podeszliśmy bliżej.
- Dobrego. Co świeżego?
  Lekko cofa się do tyłu i pochyla głowę, dużą dłonią pokazując gest, jakby zaznaczając w powietrzu szeroki łuk, pokazuje wszystko, co ma do zaoferowania.
- Wszystko, co tu widzicie, to nowy świeży towar. Ryby wyłowione z rana. Dawno nie przyszły do mnie tak okazałe, są cudne.
  Wyszło na to, że skończyliśmy u niej w magazynie na przyczepie słuchając kolejnych opowieści. Za każdym razem coś nowego. Innego dnia dostaliśmy od niej naszyjnik ręcznie wyrobiony, podobno zaklęty, ale chyba na zawsze pozostanie to tajemnicą świata.

       Kiedy udało nam się w jakiś sposób stamtąd wyczmychnąć po dłuższym posiadywaniu, stwierdziliśmy, że przejdziemy się gdzieś jeszcze. Dni były coraz dłuższe i cieplejsze, ciało samo chciało się ruszać. Poszliśmy nad jezioro i próbowaliśmy gonić kaczki. Grennowi udało się złapać jedną, ale ta dziobnęła go w nos i odfrunęła. Lubię dni takie jak ten. Istnieje spora szansa, że można natknąć się na pare samotnie stojących akwenów chodząc po dworzu. Nasza wioska, spośród tu pobliskich, leży na najbardziej podmokłych terenach. Można powiedzieć, że mieszkamy na mokradłach. 
       Do domu udało mi się wrócić jeszcze przed zmrokiem. Kiedy byłam przed chatą, weszłam od razu do środka i wyjęłam z torby mięso, które dostałam w podarunku od Bern. Mama prowadziła intensywną rozmowę. Pospiesznie położyłam indyka, po czym usiadłam przy stole witając się z nią oraz Megan.
- O, już jesteś. - powiedziała mama. - Zaraz zajmę się za robienie kolacji. O... chyba jednak nie będzie trzeba. 












5 komentarzy:

  1. Długi,ciekawy,po prostu nie mam słów,żeby to opisać.
    Czekam na następny

    http://i-found-you-my-tw-story.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Całkiem ciekawie ci wyszło!

    OdpowiedzUsuń
  3. Niestety nie czytałam Igrzysk Śmierci, słyszałam tylko o filmie. Jest sens go oglądać? Pewnie jako wielbicielka trylogii będziesz stała murem za książkami :)
    Bardzo podoba mi się jak piszesz, najbardziej jak tworzysz opisy :)
    pozdrawiam
    moodybrown.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny rozdział! I do tego długi! Strasznie ciekawie piszesz :)
    http://natchniona-slowami.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. Ciekawie piszesz. Rozdział wyszedł Ci wspaniale i mam nadzieję, że wszystkie inne także takie będą. Życzę weny, weny i jeszcze raz weny.
    Orazzz zapraszam do mnie http://maly-szczegol.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń