Łąka wydaje się taka bezkresna, niczym niekończące się pastwisko - dzikie i zaniedbane. W porównaniu z nią wyglądam pewnie jak mikroskopijnych rozmiarów nic nie znacząca mrówka. Lecz obok znajduje się mój przyjaciel, dlatego wiem że jestem bezpieczna. Dzisiejsze niebo całe upstrzone jest w barwie ostrej pomarańczy. Za kilka chwil, kiedy słońce zejdzie jeszcze niżej, wokół niego pojawi się fioletowo-różowa otoczka zwiastująca koniec dnia. Pobędzie tam przez chwilę, a następnie zaleje cały nieboskłon niczym wielka fala. Tak barwne kolory pojawiają się na niebie tylko raz na dwadzieścia dziewięć dni, dlatego co miesiąc przychodzę tu specjalnie aby je oglądać, bo wiem, że z tego miejsca widać je najlepiej. Jest to dla mnie wyjątkowy dzień.
- Powinniśmy już wracać Katniss, zaraz zrobi się ciemno. - Gale przywraca mnie do rzeczywistości.
Patrzę tęsknym wzrokiem na zarys Starej Wierzby.
Jest to jedyne drzewo rosnące na samym środku tego przepastnego pustkowia. Od zawsze miałam jakieś udziwnione przeczucie, którego poparcie jakimiś naukowymi dowodami jest zapewne dość wątpliwe, że w bardzo dalekiej przeszłości, kiedy Panem nie gościło jeszcze na mapach naszego świata, Ameryki nie ogarnęła wojna domowa, zgliszcza nie pokrywały Nowego Świata, a społeczeństwo nie było zrujnowane... Wydawało mi się... że w tej odległej od naszej niekwestionowanie rozwiniętej współczesności stacjonowały tu jakieś niecywilizowane ludy... Oczami wyobraźni widzę, jak puste suche kłosa się podnoszą na dźwięk ich fletnich pan, dym z ceremonialnych ognisk niesie się aż za wał ostrej palisady, a matki z dziećmi biegają wokół ziemianek zlęknione czegoś, co dla nikogo niewiadome. Za chwilę wszyscy gromadzą się wokół tego wiekowego drzewa i składają swoje modlitwy, które miałyby zapewnić dobrobyt. Egzotyczne melodie sprawiają, że drzewo-bóstwo powiewa. Wznoszą się okrzyki. Ktoś z tyłu karze małe dziecko biczem za dotknięcie jego świętych konarów. Nikt inny nie ośmiela się podejść bliżej... a drzewo-bóstwo obserwuje. Obserwuje swoim niewidzialnym organicznym okiem. Zsyła na zmianę deszcz, śnieg, grad. Drzewo-bóstwo lubi być podziwiane, a więc kwitnie, by można je było podziwiać z jeszcze większym zachwytem. Drzewo-bóstwo karze i nagradza. Przynosi wiosnę i zimę. Dzień i noc. Słońce i mrok. A ludzie oczekują... Wydaje się, że to miejsce żyje tylko dzięki niemu.
Gdyby wszystkie mitologie świata okazały się być prawdą, to nie wiem na jak niskie poziomy Yggdrasil'u musieli by upaść ci wszyscy zepsuci sztucznością afektowani mieszkańcy i urzędnicy Kapitolu oraz organizatorzy igrzysk. Gdyby wszystkie mitologie świata okazały się być prawdą, to prezydent Snow byłby na tym najgłębszym i najniższym spośród wszystkich dziewięciu.
Zabrzmi to trochę kuriozalnie, ale te nieświadome niczego pierwotne ludy żyjące parę tysięcy lat przed nami, zamieszkujące niegdyś nasze tereny, różniły się tak naprawdę niewiele od nas - ludzi mieszkających w dystryktach. Tak samo polujemy, tak samo walczymy o chleb i podobnie prowadzimy rzemiosło. Tak samo czegoś się lękamy, jak te zafrasowane matki z dziećmi biegające wokół ziemianek, i uciekamy... lecz nie przed zwierzyną z futrem i ostrymi kłami i nie przed niebezpieczeństwami żywego lasu... lecz przed zwierzyną z fikuśnymi kostiumami i przed nieznaną nam sztuczną dziczą z mechanicznymi śmiercionośnymi zabawkami.
Nagle coś wyrwało mnie od przemyśleń (trochę zbyt poważnych jak na dziecko mojego wieku) przypominając mi, że obok wciąż przypatruje się mojej osobie zadumany przyjaciel.
- Dobrze Gale. - przytakuję tylko.
I biegniemy. Żółtawe kłosy uschniętego zboża raz za razem uderzają nas w maleńkie twarze, a porywisty wiatr plącze nasze niesforne włosy. Serce zaczyna łomotać mi w piersi, nie wiem tylko czy z wysiłku fizycznego czy ze strachu. Wiele ryzykujemy wychodząc poza granice dystryktu.
Odwracam się. Stara Wierzba pozostaje daleko, ciemna i niewyraźna dla mojego oka.
- Szybciej. - ponagla mnie chłopiec.
Zamykam oczy chroniąc je przed uderzeniami trawiastych chwastów i biegnę. Docieramy do kolczastej siatki i dokładnie zauważam miejsce, gdzie kiedyś wykopaliśmy głęboki dołek, by móc przedostać się na drugą stronę. Krajobraz po drugiej stronie jest kompletnie inny. Wzdłuż drucianego ogrodzenia biegnie droga lekko wyrobiona przez czasem przejeżdżające tędy samochody. Z kolei wzdłuż niej rosną wysokie krzewy, a jeszcze dalej widać ogromne połacie lasu na tle niskich pagórków, które coraz bardziej zaostrzają swe szczyty, gdy zapuści się w nie coraz dalej.
Gale przykuca, lekko zbliża głowę do siatki i nasłuchuje brzęczenia. Pozwala mi przejść dopiero wtedy, gdy nie udaje mu się wychwycić żadnego dźwięku. Czołgam się i po chwili znajduję się już po drugiej stronie. Mój przyjaciel również przechodzi i pojawia się tuż za mną.
Ruszamy dalej. Mijamy jagodowy szlak i truskawkowe pola. Jest środek lata, a o tej porze roku zapach owoców jest najbardziej charakterystyczny. Skaczemy nad przewróconym cisem, który zagradza nam drogę i docieramy do Zniszczonej Stodoły. W tym miejscu drzewa powoli zaczynają się rozrzedzać, a ku naszym oczom ukazuje się kilka skromnych domów. Zatrzymuję się, opieram dłonie o kolana i próbuję złapać oddech. Po chwili dogania mnie Gale, a kiedy znajduje się bliżej, łapie mnie i lekko łaskocze.
- Wcale się nie zmęczyłeś. - śmieję się. Mój śmiech jest piskliwy i dziecięcy.
- Przy tobie nie da się zmęczyć. - uśmiecha się, a ja szturcham go w bok.
Nagle przybiera poważną minę.
- Nie śmiej się przez chwilę.
Przewracam głowę w bok zdezorientowana.
- Ciii. - przykłada palec do ust i patrzy mi w oczy. - Słyszysz?
- Nie. - odpowiadam.
Niedawno udało mi się zauważyć, że Gale ma bardziej wrażliwy słuch w porównaniu do innych. Kiedy polujemy razem jest to wtedy bardzo przydatne, lecz teraz napawa mnie strachem. Chcę, żeby przestał być już taki tajemniczy. Nie lubię kiedy taki jest. Boję się.
- Zostań tutaj, zaraz przyjdę. - rzuca szybko, po czym idzie w kierunku... Zniszczonej Stodoły. Kiedy znika przy wejściu, przechodzi mnie dreszcz.
Dlaczego on zawsze jest taki nieustraszony? W pewnym sensie to podziwiam, ale teraz mi się to nie podoba. Nie podoba mi się to, że zostawił mnie tu samą. Podchodzę bliżej i patrzę na rozpadającą się drewnianą strzechę. Ciekawość bierze górę i wchodzę do środka.
Jest tak ciemno, że prawie nic nie widzę.
- Gale? - szepczę.
Idę przed siebie i przez przypadek wpadam na jakiś słup. Zaskoczona wydaję z siebie okrzyk. Nie mija sekunda, a mój przyjaciel zjawia się przy mnie.
- Nic ci nie jest? Mówiłem żebyś zaczekała. - bierze mnie za rękę. - Chodź, pokażę ci coś, tylko się nie przestrasz.
Idziemy razem cały czas, dopóki nie napotykamy się na ścianę przy końcu korytarzyka. Gale wyjmuje z kieszeni zapałkę, bierze leżący obok kawałek drewna i zapala go tworząc pochodnię. Wtedy wszystko zaczynam wyraźnie dostrzegać, a to co przed sobą widzę zapiera mi dech w piersiach.
Przede mną na stogu siana leży chłopiec, być może w naszym wieku. Włosy luźno opadają mu na czoło. Muszę przyznać, że nigdy wcześniej nie widziałam kogoś o tak nieskazitelnych rysach. Jego twarz jest prawie idealna, nie licząc małej strużki krwi cieknącej mu ze skroni. Chyba ma bardzo głęboki sen, bo nawet nie drgnął, kiedy weszliśmy do jego cichej kryjówki.
- To właśnie słyszałeś? - pytam.
- To było bardziej instynktowne. - odpowiada.
- Uważaj, bo niedługo zamienisz się w zwierzaka, Gale.
Śmiejemy się przez chwilę, a zaraz potem szybko się opanowujemy.
- Trzeba mu pomóc. - oświadczam.
Gale potwierdza skinieniem głowy.
- Tylko jak?
*
Otworzyłam lekko oczy mając jeszcze w głowie strzępki świeżego snu, a raczej... jakiegoś odległego wspomnienia. Pierwsze, co zrobiłam od razu po przebudzeniu to sprawdzenie godziny. Punkt dziewiętnasta, mam godzinę. Szybko pobiegłam na górę, wzięłam prysznic i włożyłam na siebie wygodne ubranie. Wychodząc z łazienki napotkałam wzrok Jessa, który nagle pojawił się przed drzwiami.
- W tym nie pójdziesz, przebierz się. - rzucił mi szary, trochę przetarty i za duży na mnie kombinezon.
- Gdzie ty byłeś?
- Cię obchodzi. - prychnął. - No już, przebieraj się, mamy mało czasu.
Zmrużyłam oczy i patrzyłam na niego przez kilka sekund, po czym zamknęłam drzwi i po pięciu minutach wyszłam gotowa.
Po chwili biegliśmy już po trawie znajdując się jeszcze na terenie monstrualnej posiadłości Rockwoodów. Była to dobra chwila na zastanowienie się nad tym wszystkim... Nad dzisiejszą sytuacją z przypadkowym odkryciem dziwnego pola siłowego otaczającego działkę oraz nad tym chorym przeczuciem, że ten gburowaty szatyn jest mi skądś znany... tylko nie wiem skąd. Nagle zauważyłam, że Jess biegnie w przeciwnym kierunku wielkiej bramy, którą wcześniej weszłam. Posłusznie podążyłam za nim. Wielkie połacie starannie przyciętej trawy i kwiatów zmieniły się w owocowe drzewa rosnące rząd przy rzędzie. Muszę przyznać, że zadziwia mnie schludność tego miejsca. Jak na tak duży teren i tak małą ilość osób zdolną do zajmowania się nim, jest on bardzo dobrze wypielęgnowany i zadbany. Na końcu sadu znajdowała się skromna poprzybijana niedbale deskami drewniana furtka z wygrawerowanym sercem na środku. Przeszliśmy przez nią starając się zignorować straszne skrzypienie i poszliśmy przed siebie w głąb ciągnącego się świerkowego lasu.
- Mieszkacie w bardzo specyficznym miejscu. - przerwałam panującą ciszę.
- Dlaczego tak sądzisz? - spytał chłopak.
- Przed wielką bramą do waszego domu las złożony jest z samych drzew liściastych, w dodatku jest bardzo gęsty i towarzyszy mu tylko jedna główna droga. Natomiast po drugiej stronie tej furtki szlak idzie wzdłuż samych iglaków daleko rosnących od siebie.
- To co powiedziałaś nie było wcale odkrywcze, a twoja próba bycia spostrzegawczą również się nie powiodła. Nasze lasy są pierwszą rzeczą jaką rzucają się w oczy, gdy poznaje się to miejsce. - odpowiedział z nutą złośliwego tonu.
- Cóż, jednym rzucają się w oczy drzewa, a drugim tajemnicze niebieskie linie biegnące wzdłuż ziemi. - wykorzystałam okazję.
Jason stanął w miejscu i zamarł.
- Czy teraz moja próba bycia spostrzegawczą powiodła się? - odgryzłam się.
Nic nie powiedział, tylko stał cały czas w tym samym miejscu nie ruszając się, niczym skamielina. Po paru chwilach zaczął poruszać nerwowo nogami. Kilka centymetrów w prawo. Kilka centymetrów w lewo. Na zmianę.
- Skąd o tym wiesz...? - udało mi się dostrzec jego przestraszony wzrok patrzący na mnie spod gęstej grzywki.
- Przypadkiem dotknęłam jakiegoś kamienia kiedy się przewróciłam podczas biegu i nagle mi się pokazały.
Zrezygnowany usiadł na wilgotnej glebie. Kilka razy otarł lekko spoconą twarz dłonią i oparł czoło o rękę stawiając łokieć na kolanie. Nie zważając na czas podeszłam i przycupnęłam obok niego krzyżując nogi. Z nudów zaczęłam rysować palcem po piachu spontaniczne pozbawione logicznego sensu wzorki, czekałam cały czas aż pierwszy się do mnie odezwie.
- To co teraz usłyszysz jest strasznie tajne. Ściśle tajne. Nie możesz o tym nikomu powiedzieć, zrozumiałaś?
Przytaknęłam.
- Jeśli ktokolwiek się o tym dowie, będziemy tkwić po uszy w niebezpieczeństwie i beznadziei... A na razie staramy się doceniać zaufanie jakim darzy nas Kapitol. Czasem lepiej jest być z początku w sojuszu ze swoim arcywrogiem, niż od razu postawić na otwarte karty... nie sądzisz? - przekręcił szyję w moją stronę, żeby móc wyczytać coś z mojej twarzy. Jego zagadkowe spojrzenie przeniknęło przeze mnie i spenetrowało głąb mojej duszy. Patrzyłam na niego szeroko otwartymi oczyma.
- Wiesz Katniss.. masz w sobie coś, co pozwala mi Tobie zaufać. Doceń to. Zwykle nikomu nic nie mówię, a ludzie tak na prawdę wcale mnie nie znają. Widzą tylko tę ekscentryczną stronę mej osoby, nigdy nie pragną wnikać w szczegóły... a może to ja im nie pozwalam? - zaśmiał się delikatnie.
Uderzyło we mnie coś przyjemnego. Nie wiem co to było, ale z pewnością zalicza się do kategorii tych pozytywnych emocji. Po raz pierwszy od czasu mojego przyjazdu tutaj nie czułam się już taka osamotniona. Może jednak nigdy wcześniej nie znałam Jasona, ani nie spotkałam go w mojej przeszłości, tylko moja wyobraźnia płatała mi cały czas figle. Moja podświadoma chęć znalezienia bliskości była silniejsza od rozumu. Mimo tego, że nie znam tego chłopaka, czuję, że może być dla mnie kimś bliskim.
- Moja rodzina konstruowała to monstrum z pokolenia na pokolenie... każdy wkład w pracę był niezbędny. - kontynuował - Nie będę Ci mówić ile czasu nam to zajęło bo i tak nie uwierzysz. Tak czy inaczej, nazwaliśmy to 'Project 99'. Jest to mechaniczna arena ćwiczebna i niewidoczna ufortyfikowana twierdza jednocześnie. Otoczyliśmy to cieniutką warstwą nadprzewodzącego drutu, który wypycha pole magnetyczne oraz zaaplikowaliśmy plazmę tworząc w ten sposób coś na kształt pola siłowego.
Nic nie powiedziałam, wydałam z siebie tylko zduszony okrzyk uznania.
- I wiesz jak to działa?
- Sam dobudowywałem wiele niedokończonych jeszcze mechanizmów, które miały być w projekcie areny i... wprowadziłem nieco ulepszeń na własną rękę.
Zamrugałam.
- Ku zadowoleniu bądź zgorszeniu pierwszych twórców. - dopowiedział Jason.
Przez moment ujęła mnie dość osobliwa refleksja. I chyba nagle zrozumiałam o co w tym wszystkim chodzi.
- Do czego ty się przygotowujesz, Jess?...
Chwila ciszy.
Nie wiem nawet czy musi odpowiadać... Spojrzał na mnie tylko swoim przenikliwym "lisim" wzrokiem i rzekł:
- Do powstania.
Nie musiał odpowiadać.
*
Wróciłam znów do pisania po dwóch latach (produktywnej i pracowitej) przerwy. Nie bijcie, nie gryźcie, nie zabijajcie.
Dużo czytelników się wykruszyło - wiem, trudno. Jeśli ktokolwiek to jeszcze czyta bądź zaczyna czytać - proszę o jakikolwiek znak od was ludzie bo na znaki od niebios już nie ma co liczyć. Może to być słowo, dwa słowa, znaczek, taćka, zwjezdoćka, cokolwiek (choć liczę na obszerniejsze). Pokażcie, że jesteście... o ile jesteście.
"Nie znam imienia tego co mnie opętało, nie mam sumienia i nie wiem czy cokolwiek we mnie tu przetrwa."
Dwa lata? O matko haha, jestem w szoku. Tzn. nie jestem, ale mnie to porusza. Naprawdę. Nie wiem czy bardziej to, że porzuciłaś historię na taki długi czas czy że do niej wróciłaś. Oczywiście pozostawienia historii nie oceniam, bo w tym szalonym, nastoletnim wieku, różne pomysły kończą spalone na panewce.
OdpowiedzUsuńNapiszę teraz nieco więcej, bo przeczytałam dość rozdziałów, żeby sobie całościowo ocenić.
Na pewno widać dużą różnicę w stylu pisania teraz i kiedyś, tutaj o wiele łatwiej mogłam czuć się w akcję, ten sam nawet mi się podobał. Jeśli czegoś mi brakuje, to dwóch rzeczy.
Technicznie poprawnego zapisu dialogów na pewno. Nie jesteś jedyna, no i to też nie jest taka prosta sprawa, ale warto sobie poczytać. Na pewno lepiej stawiać myślnik lub półpauzę, ale nie łącznik. To taka pierdoła, na którą kiedyś w ogóle nie zwracałam uwagi, ale kiedy już się przestawiłam, to naprawdę - tekst wygląda schludnie, a dobry wygląd tekstu to wbrew pozorom bardzo ważna rzecz. Na pewno też musisz zobaczyć kiedy stawiać kropki a kiedy wielkie litery. Bo to jest tak dla przykładu:
– Kocham cię – powiedział.
– Kocham cię. – Po tych słowach rzucił w nią kwiatami.
Druga sprawa, to mam czasami problem z płynnością, jeśli chodzi o wydarzenia. Wydaje mi się, że mocno przeskakujesz, ale to właśnie przez to, że akcja jest szybka. Już pisałam, że czasami to zaleta, ale czasami też wada. Ja jestem jednak zwolenniczką opisów, również w dialogach.
Natomiast podoba mi się, że pomimo niezaprzeczalnego związku ze światem "Igrzysk śmierci" to tworzysz coś zupełnie innego. To nie jest treść książki w nieco innej interpretacji. Ty idziesz zupełnie inną drogą, więc naprawdę nie mam pojęcia, jak to rozwiniesz. Oczywiście trochę brakuje mi tutaj tej atmosfery igrzysk - tej próżności, bajkowego dramatu, wyżynania dzieci na oczach widowni. Ale z drugiej strony to już dostałam, po co mi drugi raz?
Tak czy inaczej, przeczytam kolejny rozdział, jak go napiszesz, ale jeśli nie będziesz chciała, to nie przeczytam. Bo ja jestem z natury szczerym czytelnikiem i mogę być nieco upierdliwa.
Ale bez względu na wszystko ładnie rozwinęłaś swój język i pewnie wypracujesz go jeszcze lepiej, czego ci z całego serca życzę.
Pozdrawiam serdecznie!!